środa, 27 lutego 2013

dwa


W pokoju czułam się dosyć niezręcznie. Był średniej wielkości, z czego większość miejsca zajmowało piętrowe łóżko i dwa biurka. Po równoległej do drzwi stronie pokoju, jest wielkie okno. Nad moim biurkiem jest półka, na której jest kilka starych książek i pewna figurka. Nad oknem widniał napis, którego jeszcze do końca nie rozumiałam. Ściany pokoju były w stonowanych kolorach.


Przy biurku siedziała Jessica, przeglądająca zdjęcia na swojej lustrzance. Popatrzyła na mnie przez krótką chwilę, po czym kontynuowała swoje zajęcie. Domyśliłam się, że ja śpię na górze, ponieważ na dolnym materacu leżał jej iPhone, MacBook i kilka ubrań. Położyłam więc swój plecak na moim miejscu do spania, po czym zaczęłam przenosić swoje ubrania do szafy. Panowała niezręczna cisza, którą po chwili przerwała Jessica.

- Jestem Jessica, sądzę, że się polubimy. - powiedziała z dosyć sztucznym uśmiechem.
- Mam nadzieję. - dodałam.

Zadzwonił jej telefon, a kiedy go podnosiła uśmiechnęła się szeroko. Od razu wiedziałam, że dzwoni jej chłopak. Jeszcze dzisiaj miałam wrócić po resztę rzeczy do sierocińca. Nie wiem dlaczego, ale obawiałam się tej wizyty. Moja intuicja mówiła mi, że wydarzy się coś "dużego". Kiedy skończyłam układać swoje ubrania w szafie, przeszłam do książek. Układałam je równo na półce w biurku.

- Dzisiaj jest impreza zapoznawcza - jak chcesz, możesz iść.
- Niestety, ale mam dosyć ważne spotkanie. - odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.

Pewnie każdy już wiedział, że nie mam rodziców, ale nie chciałam mówić Jassice, że idę do sierocińca. Około godziny 18 wyszłam z akademiku, i kierowałam się do placówki. Miałam tam być pół godziny po osiemnastej. Idąc obok dosyć niebezpiecznego osiedla, zauważyłam, że ktoś mnie śledzi. Co jakiś czas panicznie patrzyłam za siebie, przyśpieszając krok. Obejrzałam się jeszcze raz, zobaczyłam twarz mężczyzny idącego za mną od kilku minut - zaczęłam biec.




niedziela, 16 grudnia 2012

jeden

Oto ten dzień. Dzień, na który niby czekałam od dzieciństwa, ale jednak strasznie się go bałam. Co było moim największym problemem ? Prawdopodobnie to, że idąc do każdej ze szkół, nie miałam przy sobie nikogo. W dzisiejszych czasach mało kto zwraca uwagę na osobowość innych ludzi. Dla każdego liczą się pieniądze, sława i uroda. Najbardziej ubolewam nad tym, że niestety nie posiadam żadnej z wymienionych wyżej czterech rzeczy. Cóż, jeden ma wszystko, drugi nic. Przyzwyczaiłam się do tego wszystkiego. Już nie łudzę się, że przyjedzie do mnie Książe na białym koniu będący w stanie oddać swoje życie, abym to ja żyła.

Wracając do dnia dzisiejszego. Pewnie gdybym była jedną z zamożniejszych osób rozpoczęłabym notkę od słów: "Na dzisiejszą okazję ubrałam to i to od tego i tego". W mojej szafie zbyt dużego wyboru nie ma. Wyciągnęłam więc zwykłą kremową koszulę i ciemne, stare spodnie. Jakby wszystkich problemów było mało, spóźniłam się na autobus i musiałam iść do nowej szkoły na piechotę. Po bliżej mi nieokreślonym czasie dotarłam na miejsce. Na szkolnym parkingu było mnóstwo drogich, jak i nadających się tylko do kasacji pojazdów. Ze swoich oszałamiających samochodów wysiadały piękne dziewczyny ze swoimi chłopakami. Jedną z nich była Jessica. W naszym mieście jak i jego okolicach każdy ją znał, lub chciał poznać. Kiedy wysiadała ze swojego czerwonego samochodu, w oczy rzuciła mi się jej piękna kreacja. Po chwili, obok niej pojawił się jej chłopak i trzymając się za rękę wchodzili do budynku. Idąc powolnym krokiem rozglądałam się na wszystkie strony. Szukałam znajomej twarzy, z którą mogłabym spędzić ten dzień. Niestety, nikogo takiego nie znalazłam. Weszłam więc do szkoły i podeszłam do tablicy ogłoszeń. Szukałam swojego imienia i nazwiska, aby sprawdzić do jakiej klasy trafiłam. "Cathrine Brooke - I E". Szybko przejrzałam listę uczniów, z którymi przez trzy kolejne lata będę w klasie. Okazało się, że jestem w klasie z dziewczyną z czerwonego samochodu i jej chłopakiem. "Świetnie" - pomyślałam. Gorzej chyba już być nie mogło. Moja klasa miała swoją macierzystą sale pod numerem 72. Weszłam do niej przyglądając się każdemu dokładnie. Większość osób siedziało już na swoich miejscach. Najśmieszniejsze było to, że na ławkach były kartki podpisane imionami i nazwiskami, i to właśnie tam miałam siedzieć. Jak na złość siedziałam z Jassicą. Idąc dosyć powoli do swojej ławki, czułam wzrok całej klasy na sobie. Tak, całej klasy. Nie było to miłe uczucie. Nasz wychowawca tłumaczył nam regulamin i inne "potrzebne rzeczy". Całe spotkanie trwało równo 45 minut. Moje liceum jest takie świetne, że oferuje nawet akademik, z którego każda ucząca się osoba uczęszczająca do tej szkoły korzysta. Pokój dzieli się z osobą z ławki... Nieznosze tych zasad. Chociaż jest tu o wiele lepiej niż w sierocińcu... Stojąc przed drzwiami głęboko oddychałam, po czym policzyłam do czterech i weszłam do pokoju.

- Cześć, jestem Catherine !




niedziela, 2 grudnia 2012

zero

Jestem Catherine, szesnastoletnia dziewczyna, porzucona przez matkę zaraz po urodzeniu. Od kiedy pamiętam, co jakiś czas miałam nową rodzinę, która miała być tą jedyną. Tak naprawdę, nikt mnie nie chciał. Byłam u obcych ludzi przez kilka miesięcy, po czym oddawana byłam znowu do tego miejsca. Tak, do domu dziecka. Zawsze byłam zamknięta w sobie. Będąc małym dzieckiem, siedziałam w kącie sama. Reszta sierot jakoś się ze sobą przyjaźniła, ale nie ja. W każdym domu dziecka jest jedno odrzucone, i tym dzieckiem byłam ja. Czas biegł, a ja wraz z nim zamykałam się w sobie - coraz bardziej i bardziej. Nie raz próbowałam się stąd wyrwać, uciec. Jednak za każdym razem pojawiała się osoba, która miała mi pomóc, zaprowadzając mnie do miejsca, z którego uciekłam. Nigdy nie byłam lubiana. W szkole śmiali się ze mnie, więc "opiekunka" przenosiła mnie do innych, w których było to samo. Z czasem przywykłam. Teraz też tak jest - chodzę to pierwszej klasy liceum. Nie mam żadnych znajomych, więc kim jestem ? Jestem zerem, nikim ważnym. Czasem mam ochotę to wszystko zakończyć. To cierpienie, ten ból. Kładę się spać z nadzieją, że nie będę musiała wstawać.

Jestem Catherine. Tak samo jak całej siebie, swojego imienia nienawidzę. Jestem blondynką, z masą uczuć tłumionych w sobie. Nie wiem, czy ma sens mówienia czegokolwiek o sobie. Zresztą, i tak nie byłoby tego za dużo. Żyję z cichą nadzieją, że to wszystko się kiedyś odmieni. Cały dom dziecka ma ze mną problemy, chociaż staram się ich nie sprawiać. Chciałabym mieć przyjaciółkę, która mnie zrozumie. Która będzie potrafiła przytulić mnie i powiedzieć, że będzie dobrze, chociaż wiedząc, że nie będzie. Chciałabym mieć w życiu kogoś, komu mogę w pełni zaufać. Chciałabym chociaż przez jeden dzień poczuć, że komuś na mnie zależy.

Jutro pierwszy dzień liceum. Nie mam pewności, czy go przetrwam.